6 sierpnia 2009

Po(d)stęp

Więcej. Szybciej. Lepiej. Wydajniej. Jeszcze więcej. Jeszcze szybciej. Jeszcze lepiej. Jeszcze wydajniej. I jeszcze. I jeszcze bardziej. W wyścigu rozwoju nie ma mety, więc z technicznego punktu widzenia jest to bardziej bieg wytrzymałościowy. Zła wiadomość jest taka, że nasza ukierunkowana na postęp cywilizacja dostaje coraz większej zadyszki. Od wieków średnich tempo dokonywania odkryć i wdrażania nowych technologii nieustannie wzrasta, osiągając dziś zawrotne wartości. Niestety prędkość wyprzedza umiejętności, postęp pożera nas i wyniszcza, jednak jego potęga przyciąga zbyt silnie, abyśmy chcieli to zauważyć.
Za przykład niech posłużą dwa największe fenomeny XX wieku: komputer i internet. Zgodnie z prawem Murphy'ego "komputer pozwala Ci wykonać szybciej pracę, której bez niego w ogóle byś nie miał" i chyba coś w tym jest.
Korzyści płynące z posiadania komputera z dostępem do internetu są oczywiste: prędkość komunikacji, o jakiej nie śnili nasi przodkowie, błyskawiczny dostęp do praktycznie całej wiedzy ludzkości, a na dodatek rozrywka - multimedia, gry, fora dyskusyjne. Jeśli się dokładniej przyjrzeć, można dostrzec tendencję, kierunek w którym to zmierza: wszystko musi być szybsze, łatwiejsze, niewymagające wysiłku - wręcz bezmyślne. Jednak w obliczu tej elektronicznej euforii ciężko się dziwić, że druga strona medalu jest tematem tabu, a publiczne jej ukazywanie staje się nie tylko grubym nietaktem, ale nawet oznaką zacofania i ciasnoty umysłu.
Mimo to zaryzykuję i kolejno wytknę barbarzyńskim paluchem: ustawodawcy całego świata nie mają pojęcia jak zapanować na prężnie rozwijającą się i bezpieczną w prawnej próżni przestępczością wirtualną. Zawrotne tempo komunikacji, zamiast odciążyć człowieka, zmusza go do równie zawrotnego tempa życia, w myśl modnej zasady, iż czas to pieniądz. Dostęp do informacji w chwili, gdy jest potrzebna - jeszcze nigdy tak ważny dla umysłu trening pamięci nie był tak zbędny (tak na marginesie, nie każda wiedza powinna być powszechnie dostępna). Nielimitowana rozrywka sprawia, że place zabaw zamieniane są w ogródki, boiska w puby, a magiczna skrzynka uczy QWERTY jeszcze przed ABC. Okuliści cieszą się, że mają ręce pełne roboty, a ortopedzi głowią się nad łacińskimi nazwami dla nieznanych wcześniej wad postawy. Wspomniane fora dyskusyjne również intrygują. Zjawisko będące ucieleśnieniem idei wolności słowa zbyt łatwo i często daje możliwość całkowicie anonimowego zniszczenia innej osoby, najczęściej publicznej.
Nie próbuję bynajmniej demonizować nowoczesnych technologii i wynalazków. Tylko ludzi. To ludzie, nie urządzenia, myślą, że mogą bezkarnie igrać z siłą, która wpadła im w ręce. Dlaczego technologie wojskowe, nowe metody zabijania, są dużo bardziej zaawansowane niż jakiekolwiek inne? Dlaczego umiejętność rozszczepiania atomu musiała spowodować śmierć niemal 80 000 istnień zanim dostrzeżono w niej cudowne źródło energii? Dlaczego genetyka, przyszłość medycyny, jest dla niektórych kluczem do hodowli ludzi na zamówienie, idealnych żołnierzy, naukowców, pracowników fizycznych? Czemu wydaje nam się, że odkrycie kolejnej małej cząstki wszechrzeczy daje nam prawo do mianowania się Bogiem?
Problemem jest skarlenie rasy ludzkiej. I nie chodzi tu tylko o fizyczną degenerację: o coraz liczniejsze choroby cywilizacyjne jak stres, zawały i alergie; o spadek sprawności fizycznej i manualnej. Prawdziwie niepokojący jest obserwowany kryzys moralności. A żeby z nim walczyć nie wystarczy pikietować z okrzykiem "Bóg! Honor! Ojczyzna!" na ustach. O nie, kryzys ten sięga dużo głębiej i dotyka tych (faktycznych, jak i rzekomych) obrońców moralności w takim samym stopniu, jak wszystkich innych. Dzieje się tak dlatego, że nie dotyczy on tylko rozmaitych tabu, religii, czy innych kontrowersyjnych tematów, ale spraw, o których prawie nikt już nie myśli w kategoriach wartości. Dla przykładu, kto dziś powie, że "wysiłek uszlachetnia" albo, że "ciężka praca sama sobie jest nagrodą"? Nic z tego, w naszej technologicznej cywilizacji ciężko pracuje tylko ten, kto nie jest wystarczająco sprytny, aby tego nie robić. To, co niegdyś dawało satysfakcję i było powodem do dumy, obecnie jest jedynie synonimem niezaradności życiowej.
Zmiany, których wszyscy doświadczamy, są nieodwracalne. I są nieuniknione. Nie można bowiem oczekiwać, że szeroko rozumiana ludzkość zrezygnuje z różnorakich udogodnień, lub chociaż pohamuje swój apetyt na kolejne. W samo sedno problemu trafił Andrzej Sapkowski pisząc, iż "postęp (...) jest jak stado świń. I tak należy na ów postęp patrzeć, tak go należy oceniać. Jak stado świń łażących po gumnie i obejściu. Z faktu istnienia tego stada wypływają rozliczne korzyści. Jest golonka. Jest kiełbasa, jest słonina, są nóżki w galarecie. Słowem, są korzyści! Nie ma co tedy nosem kręcić, że wszędzie nasrane.".

4 sierpnia 2009

Ja. Ja. Ja. I jeszcze: A ja... A ja... A ja... I jeszcze: Moje. Moje. Moje. Słyszeliście to? Musieliście to słyszeć. Nie można tego nie słyszeć. Ja jest wszędzie. Ja jest wszechwładne.
Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. I ja to wszystko odkryłem! To nieśmiertelny ironista Stanisław Jerzy Lec - celniej niż inni pokazujący fenomen przez wielu psychologów nazywany prześmiewnie jaizmem.
Okazuje się, że prawie wszyscy (pod każdym względem!) są lepsi od przeciętnych. Okazuje się też, że przytłaczająca większość z nas ma pozytywną samoocenę. Że nieomal wszyscy stosują rozliczne sposoby i sposobiki, aby nie dopuścić do pogorszenia dobrego (nadzwyczaj) mniemania o sobie, a najchętniej stosują je, aby pokrzepiać i polepszać pozytywne mniemania na swój własny temat.
Sporo uwagi poświęcamy swojej osobie. W wielu sytuacjach interes osobisty jest ważniejszy niż wszystko inne. Źle radzimy sobie z jakimikolwiek próbami kwestionowania naszej wartości, nawet w zabawie czy w żartach, o krytyce nie mówiąc.
Dziś bowiem zamiast biblijnych plag egipskich mamy inne plagi. Największą z nich jest obrażanie się. Ci, którzy czują się obrażeni (a jest ich coraz więcej i z coraz większej liczby powodów) odwołują się do rozlicznych argumentów: a to do uczuć religijnych, a to do uczuć estetycznych, a to do przekonań politycznych, a to do tzw. dóbr osobistych (dość tajemnicze to określenie) i wielu, wielu innych. Fatwa, procesy sądowe, gromy posyłane ze świątyń, opluwanie artystów - to częste konsekwencje czyjegoś obrażenia się. Ale najczęściej obrażeni domagają się przeprosin. Często myślę, że każdy z nas już od pewnego czasu powinien chodzić z pokornie pochyloną głową i transparentem, na którym słowo "przepraszam" napisane byłoby we wszystkich językach. A może słuszniej byłoby napisać: "nie przestaję przepraszać i nie przestanę". Na wszelki wypadek.
Niektórzy nazywają to kulturą honoru. Sam wolałbym mówić o kulturze (braku) humoru. O braku dystansu do siebie samego, do tego, co się lubi, czy też tego, co się ceni. O infantylnej skłonności, aby wszystko brać serio: i to, że ktoś krzywo spojrzy, i to, że ktoś pośmieje się z nas, i to, że zażartuje na temat naszych bogów. Wystarczy, że komuś coś się źle kojarzy i już ogłasza, że został obrażony. Nie jest to zjawisko bynajmniej lokalne. Co rusz słyszymy, że ktoś powinien przeprosić. Jeśli przeprosi dobrowolnie, plama na honorze zniknie, jeśli nie - zostanie przymuszony i plama też zniknie. Wystarczy być górą.
Namawiałbym do liczenia osób obrażonych, na przykład w jednym tylko dowolnym tygodniu. Ilu czuje się dotkniętych, ilu odgraża się sądem, ilu mówi o tym, że zostało zaatakowanych. Ale sprawdźmy jeszcze, z jakiego powodu są dotknięci, czym czują się obrażeni, w czym upatrują ataku. Jeśli sprawdzimy, nie wyjdziemy ze zdziwienia.
Zobaczymy jednak i to, że czai się za tym strach. Strach i skrywana niepewność co do własnej wartości, wątpliwość, czy posiadana wiedza jest słuszna, niepokój, czy wyznawana wiara jest przekonująca, obawa, czy władza jest pewna i solidna. Strach, strach strach i jeszcze raz strach! Na wszelki wypadek trzeba się więc nadąsać. Jeszcze lepiej, jeśli uda się wpędzić innych w dokuczliwe poczucie winy. A najlepiej, jeśli inni - na wszelki wypadek - będą z góry przepraszać, staną się przesadnie ostrożni i dmuchający na zimne. Jeśli to się uda, można (na chwilę, niestety) przestać się bać. I znowu: Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. I ja to wszystko odkryłem!

autorstwa Wiesława Łukaszewskiego
źródło: "Charaktery", sierpień 2009