12 marca 2010

Odkrycie

Filozofowie. Tęgie głowy, wielcy mędrcy, którzy wydarli istnieniu jego sekrety. Elita. A przynajmniej lubią tak o sobie myśleć. Lubią myśleć, że oto odkryli jakąś prawdę fundamentalną, jakieś uniwersalne prawo moralne, jakieś zadowalające wyjaśnienie kwestii szeroko pojętego bytu. Publikują swoje przemyślenia, nadają sobie stopnie i tytuły naukowe, wymyślają naukowo brzmiące nazwy dla swoich pomysłów. I chyba naprawdę uważają, że właśnie zmieniają świat. Że ich mniej lub bardziej udane ideologie mają wpływ na faktyczną strukturę rzeczywistości. Brną w swoich poszukiwaniach tak głęboko, że tracą rozróżnienie między faktami a hipotezami.
A tak naprawdę nie wiedzą ani trochę więcej niż najbardziej ograniczony ignorant na tym ziemskim padole. Używając słów Stanisława Leca, "jest w nich ogromna pustka wypełniona po brzegi erudycją".
Ludzie przywykli do radzenia sobie z egzystencjalnymi rozterkami na różne sposoby, każdy jednak wykazuje tendencję do jednej z dwóch postaw. Ci ludzie opisani powyżej, filozofowie, wychodzą swoim myślom naprzeciw, biją się z nimi i zapisują wynik. Jedynie to odróżnia ich od nie-filozofów. Którzy to nie-filozofowie nie zagłębiają się, ale też nie uciekają ani nie bronią się jakoś specjalnie przed kryzysem bytu. Oni go po prostu... nie mają. Nie mają, bo zazwyczaj nie myślą o sensie i celu istnienia (lub ich braku), a nawet jeżeli, to podświadomie stosują rozmaite "zagłuszacze". Zagłuszaczem może być wszystko - praca, nauka, rozrywka; każda forma skupienia na czymś swojej uwagi lub zupełnego jej rozproszenia. I nie chodzi tu o celowe zajmowanie się czymkolwiek, tzw. życie na wysokich obrotach, byleby nie "filozofować". Taki człowiek najzwyczajniej nie ma czasu, nawet jeśli czasu wolnego ma całkiem sporo.
Nie dowodzi to w żaden sposób wyższości "filozofów" nad "nie-filozofami", ani na odwrót. Wręcz przeciwnie, sugeruje to, że "każdy inny, wszyscy równi" (och, ach, niech żyje poprawność polityczna). Jak na ironię, jedni (pragnący odkryć prawdy uniwersalne) wcale nie posiedli żadnej wiedzy tajemnej niedostępnej dla drugich, a drudzy (żyjący z dala od problemów egzystencji) wcale nie są szczęśliwsi niż pierwsi. Współistnieją zatem na świecie, radząc sobie z życiem jak potrafią, czasami zazdroszcząc sobie nawzajem tego, czego sami nie mają.
Zdarzy się, że któryś zainteresuje się tym innym podejściem. Zmienia dotychczasowy tryb życia nawet tego nie zauważając, aż w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że coś zgubił (może radość życia, może głębsze spojrzenie, może solidność i obowiązkowość). Wraca do dawnych zachowań i dopiero wtedy uświadamia sobie, że tak naprawdę nie zmieniło się nic. I to jest jedyna prawdziwa mądrość jaką może posiąść: że nie posiada żadnej mądrości, żadnej jedynie słusznej recepty na życie.
Nieistotne więc, czy jesteś nieobecnym wiecznie marzycielem, czy czy przyziemnym pragmatykiem. Wykańczającym się pracoholikiem, oderwanym od otaczającego świata naukowcem, cynicznym karierowiczem, szalonym imprezowiczem, spontanicznym podróżnikiem, natchnionym artystą, bezimiennym pracownikiem wielkiej korporacji, mającym dużo wolnego czasu bezrobotnym, czy może kilkoma typami jednocześnie. Jedyny sekret życia jaki możesz odkryć, to świadomość, że nie odkryłeś żadnego sekretu. Ale zaraz, czy to nie brzmi jak "wiem, że nic nie wiem"? Cholera, też już było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz