17 maja 2009

Smutek czy depresja?

Już od dawna nie mówi się smutek. Mówi się: depresja.
"Depresja" - słowo znacznie uboższe w dźwięku, brzmieniu (pojęciu) i współbrzmieniach. "smutno mi, Boże" - powiada Słowacki. Gdyby powiedział: "Mam depresję, Boże"... Z depresją należy zwrócić się do lekarza. Tylko ze smutkiem wolno się zwracać do Pana Boga. Oto cała różnica.
Dlaczego wymieniliśmy słowo bogate na ubogie?
Jeszcze mówimy: radość, ale już powinniśmy zacząć mówić: euforia. Smutek kojarzy się z radością, ale depresja domaga się towarzyszki równie szpitalnej jak ona sama. Smutek i radość były stanami duszy, przyrodzonymi jak deszczowa i słoneczna pogoda. Człowiek miał naturalne prawo do smutku. Teraz z duszą kiepsko. Pozostała nam tylko fizjologia, więc mamy już tylko depresję. Stan niepożądany, z którego należy się leczyć. I słusznie, ponieważ z depresji nic dobrego nie może wyniknąć.
Podczas kiedy ze smutku mogło wyniknąć wiele. Smutek był ojcem refleksji. Fazą ewolucji. O ile nie staczał się w melancholię, a melancholia w pozę - był stanem przejściowym między końcem a początkiem. Stanem likwidacji i przygotowania, zwolnienia i opustoszenia, w którym - w równej odległości od tego, co było i od tego, co będzie - rodziła się refleksja. Gdy nagromadziło się w duszy nowe, jeszcze nie znane, kiedy ewolucja dokonała znowu jakiejś potajemnej pracy - smutek sygnalizował, że nasze dotychczasowe kształty, formy, wcielenia - umierają. Że czas się przerodzić, żal przychodzący "nie wiadomo skąd" był pożegnaniem.
Kto nam odebrał prawo do smutku? Kto sprawił, że nie umiemy już być smutni, musimy zaś mieć depresję? Z naturalnego przejawu życia zrobił chorobę jałową i wstydliwą? Bo depresja jest rzeczywiście chorobą i niczym więcej. Ale gdzieś jest moment rozgałęzienia, punkt, w którym rzecz może się obrócić w twórczy smutek albo jałową depresję.



autorstwa Sławomira Mrożka

13 maja 2009

coś więcej

Człowiek jako liść na wietrze czy raczej jako ślepiec na sznurku? Przypadek miota nami szydząc z naszych wysiłków, czy Fatum nadaje nam kierunek również szydząc z naszych wysiłków? W pierwszym przypadku nie zobaczymy przyszłości, bo jej nie ma, w drugim - i tak nie jesteśmy w stanie.
Ciężko o lepsze usprawiedliwienie niż fatalizm. Najłatwiej jest pozbyć się odpowiedzialności zrzucając ją na 'siłę wyższą'. Korzystał z tego już Edyp, szukając wymówki dla własnej pychy i głupoty. Bo jak inaczej można określić sytuację, w której dorosły facet ucieka z domu przed rzekomym przeznaczeniem nawet nie sprawdziwszy zasadności usłyszanej 'przepowiedni'? Już na pierwszy rzut oka razi jego absurdalne zachowanie: wierzy w nieuniknioność przeznaczenia, więc ze wszystkich sił próbuje go... uniknąć! Z odpowiedniej perspektywy widać, że ta rzekoma przepowiednia była tak naprawdę próbą - gdyby zachował się jak dojrzały, myślący człowiek, nic złego by go nie spotkało.
Co innego Jacques le Fataliste - dla niego wiara w fatum nie ma wymiaru tragicznego, wręcz przeciwnie. Wiara ta daje mu poczucie bezpieczeństwa (nic złego nie może się stać jeśli nie jest 'zapisane'), daje rozgrzeszenie ("było zapisane, że Kubuś zachowa się tak a tak"), i pomaga pogodzić się z biegiem rzeczy ("widocznie tak miało być"). Przy całej wygodzie fatalizmu Kubuś nie używa go jako usprawiedliwienia bierności, lecz raczej swoich czynów.
Ciekawe, że dwaj bohaterowie o identycznym światopoglądzie tak różnili się praktycznym podejściem do niego. Podczas gdy Edyp ze wszystkich sił stara się umknąć przeznaczeniu, Kubuś próbuje wypełnić swoje jak najlepiej bo wie, że ucieczka nie ma ani sensu, ani szans powodzenia.
Zupełnie odmienną, choć równie, jeśli nie bardziej, ciekawą koncepcję proponują egzystencjaliści w swojej dojrzałej formie - na czele z Sartre'm i jego przyjacielem Camusem (który swoją drogą zaprzeczał jakoby był egzystencjalistą). Ich niemalże tragiczna w swej istocie hipoteza ukazuje absurd życia człowieka i jego samotność we wszechświecie. Jednak słowa "Jesteśmy sami, nic nas nie usprawiedliwia" (J.P. Sartre), oprócz wyraźnego podkreślenia samotności, mają też drugie dno. Nic nas nie usprawiedliwia, ergo ponosimy odpowiedzialność za swoje wybory, gdyż sami ich dokonaliśmy. Tak więc istnieje druga strona medalu - samotność jest jednocześnie gwarancją wolności.
Z drugiej strony należy pamiętać, że ta egzystencjalna wolność wcale nie cieszy tak, jak to się początkowo wydaje; wszystko przez wszechobecny absurd cechujący ludzkie życie. Bo czy życie, które zaczyna się wyrokiem śmierci (w zawieszeniu, bo przecież nie wiemy, kiedy nastąpi nasz kres), nie jest absurdalne? Skupił się na tym Camus w "Micie Syzyfa" - wszyscy są Syzyfami, toczą pod górę kamień swojego losu. Według filozofa dostrzec absurd tej sytuacji można (paradoksalnie) podczas schodzenia w dół za kamieniem. Jeszcze bardziej paradoksalnie - jedynem sposobem na przezwyciężenie go jest... przyjęcie życia jako czegoś absurdalnego. Zauważmy, że przyjęcie, nie pogodzenie się. Bunt przeciw przeciw absurdowi poprzez odrzucenie życia również nie wchodzi w grę. Co więcej, należy zdecydowanie odrzucić samobójstwo jako wyraz buntu przeciw absurdowi życia, gdyż w rzeczywistości ciężko o dobitniejsze potwierdzenie istnienia owego absurdu.
"W świecie bez Boga i jakiegokolwiek ładu trzeba jednak próbować znaleźć dla siebie miejsce. Są dwa wyjścia – samobójstwo i bunt. Mimo iż zdajemy sobie sprawę z absurdalności życia, trzeba rzucić losowi wyzwanie. Buntem będzie więc wtaczanie kamienia mimo zdawania sobie sprawy z beznadziejności tej pracy." To heroizm, na który nas stać.

10 maja 2009

konserwa

My, piątki, potrafimy być złymi ludźmi. Mimo, że wartościowi dla innych, to wobec tych najbliższych przejawiamy mimowolne skłonności sadystyczne. Naturalnie, nie w wymiarze fizycznym, lecz emocjonalnym. To wszystko rozgrywa się wyłącznie w świecie psychiki. I tak, gdy obcy cenią nasz dystans i zdolność wyłączenia czynnika emocjonalnego, bliscy cierpią właśnie przez ten dystans i emocjonalny chłód.
W razie problemów tuż koło nas odruchowo odsuwamy się, by móc spojrzeć z odpowiedniej według nas perspektywy; jest to postrzegane jako ucieczka. Również kiedy nie radzimy sobie z emocjami, po prostu zamykamy się i czekamy cierpliwie na koniec.
Język emocji nie jest dla nas właściwy, zwyczajnie nie radzimy sobie z nim. Jednak i z tej słabości uczyniliśmy naszą siłę. Szczycimy się naszym racjonalizmem, naszą iście stoicką postawą wobec świata (Zenon z Kition byłby dumny). Ale to też potrafi być męczące. Owszem, radzimy sobie z tym zmęczeniem, lecz ono nieustannie czai się gdzieś w nas. Jakie zmęczenie? Rozmaite. Zmęczenie rzeczywistością, świadomością, samotnością... A tak, nie jesteśmy pozbawieni ludzkich odruchów, po prostu lepiej sobie z nimi radzimy (chociaż ona powiedziałaby, że to wcale nie jest radzenie).
Nie chcemy sprawiać nikomu cierpienia ani bólu, wbrew pozorom cechuje nas ogromna empatia; umiejętność kontrolowania własnych emocji daje możliwość przybliżania sobie cudzych. To samo odnośnie myśli - umiemy zrozumieć nawet najbardziej skrajne poglądy i znaleźć im rozsądne motywy.
Ludzie mają nas za antypatycznych typów, bezczelnych i przemądrzałych; może mają rację. Obserwujemy, badamy, negujemy. Jak na obrazoburców przystało.