Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę
idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo
bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy
a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie
strzeź się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych
strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy
czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę
powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku
a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny Idź
autorstwa Zbigniewa Herberta
16 kwietnia 2009
6 kwietnia 2009
wyznanie (nie)wiary
nie wierzę w ideał
nie wierzę w niemożliwe
nie wierzę w niewybaczalne
nie wierzę w niemoc uśmiechu
nie wierzę w sprawiedliwość absolutną
nie wierzę w zwątpienie
nie wierzę w społeczną znieczulicę
nie wierzę w ładnie brzmiące słowa
nie wierzę w statystykę
nie wierzę w jeden punkt widzenia
nie wierzę w nieuniknione
nie wierzę w obciążenie genetyczne
nie wierzę w niezmienność
nie wierzę w wehikuł czasu
nie wierzę w fałszywość banałów
nie wierzę w brak sumienia
nie wierzę w drugą szansę
nie wierzę w potęgę rozumu
nie wierzę w dobre zamiary
nie wierzę, że zawsze działa jak powinno
nie wierzę, że wystarczy chcieć
nie wierzę, że zawsze jest dobrze
nie wierzę, że nie może być lepiej
nie wierzę, że to proste
nie wierzę, że to skomplikowane
(...)
- wiesz co? nie sądzę, żeby Twoja wiara miała
jakieś szczególne znaczenie dla stanu faktycznego.
- wiara nazywana jest wiarą dlatego, że nie ma
jednoznacznych wskazań co do jej prawidłowości.
- zgadza się.
- więc mogę mieć rację.
- jak najbardziej.
nie wierzę w niemożliwe
nie wierzę w niewybaczalne
nie wierzę w niemoc uśmiechu
nie wierzę w sprawiedliwość absolutną
nie wierzę w zwątpienie
nie wierzę w społeczną znieczulicę
nie wierzę w ładnie brzmiące słowa
nie wierzę w statystykę
nie wierzę w jeden punkt widzenia
nie wierzę w nieuniknione
nie wierzę w obciążenie genetyczne
nie wierzę w niezmienność
nie wierzę w wehikuł czasu
nie wierzę w fałszywość banałów
nie wierzę w brak sumienia
nie wierzę w drugą szansę
nie wierzę w potęgę rozumu
nie wierzę w dobre zamiary
nie wierzę, że zawsze działa jak powinno
nie wierzę, że wystarczy chcieć
nie wierzę, że zawsze jest dobrze
nie wierzę, że nie może być lepiej
nie wierzę, że to proste
nie wierzę, że to skomplikowane
(...)
- wiesz co? nie sądzę, żeby Twoja wiara miała
jakieś szczególne znaczenie dla stanu faktycznego.
- wiara nazywana jest wiarą dlatego, że nie ma
jednoznacznych wskazań co do jej prawidłowości.
- zgadza się.
- więc mogę mieć rację.
- jak najbardziej.
5 kwietnia 2009
"jaka jest przeciw włóczni złego twoja tarcza...?"
Camus uświadamia nam, że wszyscy jesteśmy Syzyfami. Tak samo powtarzamy mechanicznie czynności, które niczemu nie służą; jednak, na szczęście, nie zdajemy sobie z tego sprawy, żyjemy po prostu i robimy co do nas należy nie patrząc na nic oprócz kamienia. Na szczęście? czy ta nieświadomość jest szczęściem? Błogosławiony jest umysł zbyt mały by dostrzec absurd? Los Syzyfa jest tragiczny właśnie przez tę świadomość, on wie, że jego praca jest wieczna i bezcelowa. Jednocześnie jednak, właśnie ta przeklęta świadomość jest według Camusa źródłem jego siły, jest jego zwycięstwem. Camus proponuje bunt jako sposób na wyrwanie się z absurdu życia, lecz bunt ten nie jest odrzuceniem życia, a wręcz przeciwnie - przyjęciem go. Samobójstwo nie wchodzi w grę, ponieważ byłoby potwierdzeniem absurdalności istnienia.
Niedaleko stąd do Marcela, który różni się od Camusa pod pewnym bardzo ważnym względem: zdecydowanie odrzuca bunt, przekonując, że to absurdalne życie jest próbą. Próbą, w obliczu której człowiek może się załamać lub podjąć wyzwanie i zwyciężyć. Wsparciem jest dla niego nadzieja i wiara, dążenie do Boga poprzez serię prób, poprzez nieustanną pracę nad sobą.
A jednak "to wszystko" nie ma sensu. Życie jest brutalnie szare, pełne niesprawiedliwości i cierpienia; jedynie wyobraźnia daje ratunek - nadaje najpiękniejsze nieistniejące kolory, pozwala oddzielić się od zła, bólu i cierpienia. To jedyna tarcza w zasięgu istoty na tym świecie, chociaż nad wyraz niepewna.
To jest właśnie najgorsze, że ta "tarcza" nie chroni, lecz daje jedynie wrażenie ochrony, jest zaledwie znieczuleniem. Zimna ręka twardej rzeczywistości sięgnie w najgłębsze zakątki najpiękniejszej twierdzy imaginacji i zniweczy wszystko w najbardziej prozaiczny ze sposobów. Taki, po którym nie ma co naprawiać, można co najwyżej próbować od nowa. Aż do następnej klęski.
Jaka jest przeciw włóczni złego twoja tarcza, człowiecze?
Niedaleko stąd do Marcela, który różni się od Camusa pod pewnym bardzo ważnym względem: zdecydowanie odrzuca bunt, przekonując, że to absurdalne życie jest próbą. Próbą, w obliczu której człowiek może się załamać lub podjąć wyzwanie i zwyciężyć. Wsparciem jest dla niego nadzieja i wiara, dążenie do Boga poprzez serię prób, poprzez nieustanną pracę nad sobą.
A jednak "to wszystko" nie ma sensu. Życie jest brutalnie szare, pełne niesprawiedliwości i cierpienia; jedynie wyobraźnia daje ratunek - nadaje najpiękniejsze nieistniejące kolory, pozwala oddzielić się od zła, bólu i cierpienia. To jedyna tarcza w zasięgu istoty na tym świecie, chociaż nad wyraz niepewna.
To jest właśnie najgorsze, że ta "tarcza" nie chroni, lecz daje jedynie wrażenie ochrony, jest zaledwie znieczuleniem. Zimna ręka twardej rzeczywistości sięgnie w najgłębsze zakątki najpiękniejszej twierdzy imaginacji i zniweczy wszystko w najbardziej prozaiczny ze sposobów. Taki, po którym nie ma co naprawiać, można co najwyżej próbować od nowa. Aż do następnej klęski.
Jaka jest przeciw włóczni złego twoja tarcza, człowiecze?
non- i konformizm
Rozmawialiśmy dzisiaj o dumie. Rozmowa toczyła się i toczyła, aż się dotoczyła. A mianowicie do pewnego odwiecznego dylematu, którym ciekawie będzie się zająć. Oczywiście, zapewne skończy się jak zawsze konkluzją, że 'złoty środek' i 'sprawa indywidualna', ale mimo to warto choćby dla samej przyjemności pisania.
Ale do rzeczy. Chodzi o trudny wybór pomiędzy dumą a praktycznością, innymi słowy: non- kontra konformizm. Postawa konformisty nacechowana jest praktycznym podejściem i dostosowywaniem się do sytuacji, co prowadzi do konkretnych korzyści. Konformista chowa dumę do kieszeni, jeśli to się opłaca, i chwyta ile się da. Taka postawa jest w porządku, bardzo ułatwia życie i istnienie w społeczeństwie. Co jednak, gdy konformista razem z dumą chowa honor i własną godność? W tym momencie praktyczne podejście zmienia się w płaszczenie i poniżanie w zamian za jakikolwiek zysk. Człowiek traci poczucie własnej wartości, dla korzyści gotowy jest wytarzać się w gównie. Albo je zjeść. Albo jedno, a potem drugie. Cokolwiek, żeby tylko osiągnąć cel. Ostatecznie efekt jest odwrotny do zamierzonego, gdyż 'konformista' przestaje być postrzegany jako człowiek elastyczny i umiejący dostosować się do sytuacji, a staje się śmieciem, którym można bezkarnie pomiatać.
Z drugiej strony stoi nonkonformista. Dumny człowiek honoru i godności. Jemu w życiu jest trudniej, nie potrafi zachować się praktycznie. Zamiast myśleć o korzyściach, ma na uwadze własną dumę. Wydawałoby się, że w tym porównaniu jest pragnieniem, a konformista Spritem. Jednak z tej dwójki to właśnie nonkonformista, ten niepraktyczny człowiek honoru, może być postrzegany jako ktoś lepszy, lepszy wewnętrznie. Ceniony i podziwiany, także przez siebie samego, za niezależność, honorowość, umiejętność trzymania się własnego zdania i nieulegania wpływom innych. Ceniony i podziwiany za to wszystko, co 'Sprite', uznając za zbędny balast i kulę u nogi, wyrzucił. Lecz i tutaj sprawa nie jest taka prosta. Duma, honor - to jedno, ale gdy wciąż rosną i rosną, nie napotykając ograniczeń, zmieniają się w drugie - pychę, zarozumiałość, ośli upór i ślepotę na kontrargumenty. Wtedy podziw dla niezależności znika, zagłuszony przez niechęć do betonowego mózgu i jego posiadacza.
Kontynuować to zestawienie można jeszcze długo, dojść można do najróżniejszych wniosków, wszystkich trafnych i popartych dobrymi argumentami. Skupię się na tym, o którym mowa była już we wstępie: nadmiar dumy jest równie zły jak jej brak. Może warto rozważyć zastosowanie 'złotego środka', czyli odpowiednie proporcje między myśleniem honorowym a praktycznym. Ale z drugiej strony - któż nie uważa, że jego poglądy są idealnie wyśrodkowane?
z jej inspiracji.
Ale do rzeczy. Chodzi o trudny wybór pomiędzy dumą a praktycznością, innymi słowy: non- kontra konformizm. Postawa konformisty nacechowana jest praktycznym podejściem i dostosowywaniem się do sytuacji, co prowadzi do konkretnych korzyści. Konformista chowa dumę do kieszeni, jeśli to się opłaca, i chwyta ile się da. Taka postawa jest w porządku, bardzo ułatwia życie i istnienie w społeczeństwie. Co jednak, gdy konformista razem z dumą chowa honor i własną godność? W tym momencie praktyczne podejście zmienia się w płaszczenie i poniżanie w zamian za jakikolwiek zysk. Człowiek traci poczucie własnej wartości, dla korzyści gotowy jest wytarzać się w gównie. Albo je zjeść. Albo jedno, a potem drugie. Cokolwiek, żeby tylko osiągnąć cel. Ostatecznie efekt jest odwrotny do zamierzonego, gdyż 'konformista' przestaje być postrzegany jako człowiek elastyczny i umiejący dostosować się do sytuacji, a staje się śmieciem, którym można bezkarnie pomiatać.
Z drugiej strony stoi nonkonformista. Dumny człowiek honoru i godności. Jemu w życiu jest trudniej, nie potrafi zachować się praktycznie. Zamiast myśleć o korzyściach, ma na uwadze własną dumę. Wydawałoby się, że w tym porównaniu jest pragnieniem, a konformista Spritem. Jednak z tej dwójki to właśnie nonkonformista, ten niepraktyczny człowiek honoru, może być postrzegany jako ktoś lepszy, lepszy wewnętrznie. Ceniony i podziwiany, także przez siebie samego, za niezależność, honorowość, umiejętność trzymania się własnego zdania i nieulegania wpływom innych. Ceniony i podziwiany za to wszystko, co 'Sprite', uznając za zbędny balast i kulę u nogi, wyrzucił. Lecz i tutaj sprawa nie jest taka prosta. Duma, honor - to jedno, ale gdy wciąż rosną i rosną, nie napotykając ograniczeń, zmieniają się w drugie - pychę, zarozumiałość, ośli upór i ślepotę na kontrargumenty. Wtedy podziw dla niezależności znika, zagłuszony przez niechęć do betonowego mózgu i jego posiadacza.
Kontynuować to zestawienie można jeszcze długo, dojść można do najróżniejszych wniosków, wszystkich trafnych i popartych dobrymi argumentami. Skupię się na tym, o którym mowa była już we wstępie: nadmiar dumy jest równie zły jak jej brak. Może warto rozważyć zastosowanie 'złotego środka', czyli odpowiednie proporcje między myśleniem honorowym a praktycznym. Ale z drugiej strony - któż nie uważa, że jego poglądy są idealnie wyśrodkowane?
z jej inspiracji.
jądro jasności
Świeciła żarówka. Pomyślisz zapewne, że tylko wyjątkowa żarówka mogła stać się podmiotem kilku zdań, lecz Twoja pierwsza, odruchowa wręcz myśl będzie błędna. Stożkowato zakończony u dołu, metalowy cylinder, opleciony równymi bruzdami gwintu. Od jego górnych brzegów kwitnie la boulle, banieczka z cienkiego aż do szyderstwa szkła, mająca rozpaczliwie chronić jądro jasności. Wolframowy, kruchy drucik, zakręcony. Niemożliwością wydaje się, żeby coś tak wątłego mogło być samą istotą rzeczy. Nic specjalnego, une ampoule, jakaś żarówka.
Tym większym zaskoczeniem jest jej dar jaśnienia. Zawieszona gdzieś lub nigdzie w ciężkim, nieprzeniknionym cieniu czegoś lub niczego, gdzieniegdzie rozświetlonym punkcikami podobnymi do niej. Napierający ciężar przenika przez szkło, ma jeden cel - zgasić wolframowe serce. Niekoniecznie przerwać, wystarczy zgasić; na dłuższą metę to to samo. Żarówka czuje ten napór, masę nieskończenie złej woli, a jednak pociętej i oplecionej żyłkami światła. Nie może nawet zdać sobie sprawy z przerażającego ogromu tej materii, odczuwa jedynie znikomą jej część.
O ileż łatwiej byłoby nie świecić! Płynąć lekko z ciemnym prądem i co najwyżej ciekawie, z politowaniem zerkać na jasne punkciki sunące z wyraźnym trudem w przeciwną stronę. Ale żarówka chce świecić, bo po to jest; chce świecić ze wszystkich sił, boleśnie świadoma swojej marności i nieważności, swoistego vanitas vanitatum energetyki. I nie chodzi tutaj o buntownicze parcie byle gdzie, oby pod prąd ani katharsis przez ascezę. Jedynie o światło. O świecenie sobie i innym jasnym punktom, o oświetlenie choć jednej zgaszonej żaróweczki, która dzięki temu zapaliłaby się. Bo jeśli ona zapali choć jedną następną, a następna następną, i następną, i następną...
A może to tylko (aż) refleks Słońca na cienkim aż do szyderstwa szkle?
Tym większym zaskoczeniem jest jej dar jaśnienia. Zawieszona gdzieś lub nigdzie w ciężkim, nieprzeniknionym cieniu czegoś lub niczego, gdzieniegdzie rozświetlonym punkcikami podobnymi do niej. Napierający ciężar przenika przez szkło, ma jeden cel - zgasić wolframowe serce. Niekoniecznie przerwać, wystarczy zgasić; na dłuższą metę to to samo. Żarówka czuje ten napór, masę nieskończenie złej woli, a jednak pociętej i oplecionej żyłkami światła. Nie może nawet zdać sobie sprawy z przerażającego ogromu tej materii, odczuwa jedynie znikomą jej część.
O ileż łatwiej byłoby nie świecić! Płynąć lekko z ciemnym prądem i co najwyżej ciekawie, z politowaniem zerkać na jasne punkciki sunące z wyraźnym trudem w przeciwną stronę. Ale żarówka chce świecić, bo po to jest; chce świecić ze wszystkich sił, boleśnie świadoma swojej marności i nieważności, swoistego vanitas vanitatum energetyki. I nie chodzi tutaj o buntownicze parcie byle gdzie, oby pod prąd ani katharsis przez ascezę. Jedynie o światło. O świecenie sobie i innym jasnym punktom, o oświetlenie choć jednej zgaszonej żaróweczki, która dzięki temu zapaliłaby się. Bo jeśli ona zapali choć jedną następną, a następna następną, i następną, i następną...
A może to tylko (aż) refleks Słońca na cienkim aż do szyderstwa szkle?
podsumowanie. nowy początek. las rzeczy.
tylko kilka zdań gwoli wstępu. (dwukropek). nie wyszło wspólne pisanie. szkoda, ale z drugiej strony - to inspirujące. (kropka). ciekawe, że łatwiej przelać myśli na ciąg zero-jedynkowy niż atramentowy. może to dlatego, że jedno i drugie (myśli i zero-jedynki) to impulsy elektryczne? (kropka). pisząc sobie a muzom, publikując wszystkim. tylko po co? bo jeśli to komuś pomoże, to szkoda przepuścić taką szansę? (kropka). nowy początek to jedno, a pewna niezmienność to drugie. sprzeczności brak. stąd powtórzenia. (kropka) różnorodność stylów, ale zawsze w granicach prozy. w myśl zasady numer siedem: przewaga treści nad formą. (kropka). powyższe jest dla mnie. bo lubię wstępy. (kropka)
Subskrybuj:
Posty (Atom)